Właśnie obejrzałem. Z pewnością najlepsza ekranizacja tej powieści.
Ale znowu zacząłem się zastanawiać czy Orson Welles jest prawdziwym geniuszem, czy tylko imitacją geniusza i nabiera widzów, a może i samego siebie. Czy jego filmy to prawdziwe, idealne dzieła czy tylko symulakry. Widzę też dualizm w jego osobowości (podobny do dualizmu Kane'a), zawsze był pewny siebie (takie też na ogół grał postacie w filmach), stał wyprostowany, patrzył na ludzi pewnie, może trochę z góry, paląc swoje cygaro. Miał dystans do siebie i tego "imydżu" czy robił wszystko bardzo serio? Potrafił manipulować, więc oglądając jego filmy trzeba uważać.
Bardzo podoba mi się początek filmu, bardzo w jego stylu, musi być przecież solidny wstęp. Mam na myśli slajdy z tymi inspirującymi szkicami i przypowieść o człowieku, który czekał przed drzwiami do prawa i się nie doczekał
Wstęp do "Procesu" Wellesa
Tego oczywiście nie było w powieści, to błyskotliwy pomysł Wellesa. Historia nie wydaje się błyskotliwa, ale takie, które nie są błyskotliwe są bardziej intrygujące. Jeśli słyszymy błyskotliwą historię od razu znamy puentę (na tym polega błyskotliwość) i wszystko jest jasne. Tutaj puenta nie jest do końca jasna, więc przedstawiona historia skłania do refleksji, Im bardziej jest niezrozumiała, tym bardziej intryguje.
Na końcu Welles wspomina tylko o tym, że logika tej historii przypomina logikę snu, którą bardzo lubię. Ale mam wrażenie, że ten film o wiele bardziej skupia się na logice snu, niż na mechanizmach zniewolenia jednostki, to mój głowny zarzut, dało się to połączyć. Tutaj Orson poszedł za bardzo w stronę snu. Paranoja bohatera nie wynika bezpośrednio z oskarżenia go, tylko z zapędzenia się w ten sen. Ale może taką miał koncepcję. Mój ulubiony fragment filmu obrazujący logikę snu to ten, kiedy Józef K. gubi się w pokojach w domu Hasslera, pędzi przez nie i chyba nie ma wątpliwości, że się zgubił, ale dalej pędzi przed siebie. Potem jest fantastyczna scena z lustrem. Sposoby zmiany lokacji w filmie, poza oczywistymi nie wyjaśnialnymi zawiłościami typowymi dla snu, to główny środek zobrazowanie logiki snu. Na początku filmu Józef trochę zbyt łatwo się poddaje, w książce był chyba bardziej oburzony. Ale dzięki temu mamy bardziej senną atmosferą. Ale jednocześnie Welles nie przesadził z jakimiś zupełnie odrealnionymi środkami, wszystko wygląda normalnie i to bardzo dobry zabieg.
Co do mechanizmu winy, na uwagę zasługuje dialog, w którym Hassler (grany przez Wellesa) mówi o atrakcyjnym (zapewne dla osoby trzeciej) poczuciu winy ("Attractive sense of guilt"). Zwróciłem jeszcze uwagę na wygląd miasta ukazanego w filmie. Po pierwsze na ulicach nie ma żadnych ludzi poza tymi, którzy biorą aktywny udział w danej scenie. Puste ulice, żadnych przechodniów. Bardzo dobry zabieg i kolejne skłonienie się w stronę snu. Po drugie, uderzył mnie wygląd budynków. Wielkie, przeszklone wieżowce. To jakiś postmodernistyczny kod? Próba ukazania świata, w jakim żyje Józek K. poprzez jego estetykę, architekturę czysto funkcjonalną, pozbawioną emocji. Choć raz mamy do czynienia ze sztuką, kiedy Józef opuszcza budynek i mija dwa wielkie pomniki, pewnie związane ze sprawiedliwością, nie przyjrzałem się. Ale to już inny, bardziej czytelny symbol, Józef był bardzo malutki na tle tych pomników.
W końcówce mamy powrót do zagadnienia ze wstępu... i tego jeszcze do końca nie rozumiem. Muszę pogłówkować, ale dopuszczam także możliwość, że Welles rozumiał to nie bardziej niż ja, to po prostu efektowne, nie musi mieć głębokiego sensu, wystarczy, że udaje, że taki sens ma. Ale jeśli tak, to nie wiem czy to film dyskredytuje czy może przeciwnie, jest kolejnym argumentem na to, że Welles był wielkim twórcą.
sobota, 3 kwietnia 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz