sobota, 3 kwietnia 2010

Billy Wilder - The Apartment (Garsoniera) (1960) i The Fortune Cookie (Szczęście Harry'ego) (1966)

Uwielbiam Wildera. Pierwszy z wymienionych filmów jest w mojej ocenia bardzo dobry, drugi doskonały.
Słyszałem, że przy "Garsonierze" Wilder pracował bardzo chaotycznie, chyba nawet nie miał ostatecznej wersji scenariusza, ale dobrze czuł się improwizując, chyba nawet Jack Lemmon wspominał coś o tym, że Billy "kwitł jak róża na śmietnisku". Na początku byłem trochę znudzony, może "Garsoniera" nie jest niczym więcej niż naiwnym filmem o miłości z zabarwieniem tragikomicznym (bardziej komicznym, w końcu na tym Wilder znał się najlepiej), ale za to jak efektownym! Poza tym film wcale nie wygląda jakby powstawał w chaosie, co świadczy o klasie Wildera.
Film opowiada o pracowniku dużej firmy (nie pamiętam jakiego rodzaju firmy, pamiętam tylko, że bohater siedział przy biurku), który pnie się w wewnętrznej hierarchii dzięki świadczeniu wpływowym w firmie osobom specyficznej usługi - udostępnianiu swojej kawalerki na schadzki. Oczywiście film wspaniale pokazuje jak wyglądały owe schadzki oraz ich kulisy (sposoby przekazywania klucza do mieszkania) i konsekwencje; film rozpoczyna narracja głównego bohatera, C.C. Baxtera (Jack Lemmon - jeden z najbardziej błyskotliwych aktorów tamtych czasów), Baxter żali się widzowi opisując te konsekwencje, siedział w pracy po godzinach, bo nie miał gdzie iść, chadzał po parku i marnował czas w knajpach, kiedy w jego ciepłym mieszkaniu bawili się obcy ludzie. Bardzo dobre zarysowanie sytuacji. Do dobrego filmu nie wystarczy główny wątek fabularny, reżyser musi wiedzieć wszystko, znać bohaterów na wylot, znać ich rodzinę, przeszłość, wiedzieć co lubią jeść, jakie filmy lubią i co myślą o polityce, znać ich najmniejsze szczegóły, nawet jeśli nie zostaną one ukazane w filmie. Dobra koncepcja musi być kompletna, to eliminuje niekonsekwencję w fabule i implikuje wiele możliwości fabularnych.
W filmie są bardzo ładne zdjęcia. Sceny z przestronnej hali z biurkami w rzędach w siedzibie firmy kojarzą mi się z Wellesem (sufity i światło?).
Bardzo dobrze przedstawiony zostaje rozwój relacji i rodzenie się uczucia pomiędzy Baxterem i Fran Kubelik. Może to tylko moje wrażenie, ale wydawało mi się, że wraz z biegiem fabuły Fran piękniała. Jednak, nie bez powodu, relacje są przedstawiane raczej z perspektywy Baxtera.
Teraz zgubiłem wątek i nie pamiętam co jeszcze chciałem napisać o Garsonierze. Może chciałem tylko pochwalić Wildera na przykładzie tego filmu.

Drugi film, "The Fortune Cookie" (1966) jest jednym z moim ulubionym filmem Wildera. Zawsze wydawało mi się, że wyżej niż komedie cenię sobie jego film-noir, a tu tak bardzo spodobała mi się komedia. Komedia idealna i z wątkiem kryminalnym!
Kolejny film Wildera o ubezpieczeniach i ubezpieczeniowych paradoksach (może sam miał z nim ciekawe doświadczenia?). Operator kamery Harry Hinkle (Lemmon) zostaje fatalnie potrącony przez pędzącego footballistę na meczu, który nagrywał. Jego adwokat i przyjaciel, Willie (Walter Matthau - Oskar za tę rolę) namawia go do próby wymuszenia wielkiego odszkodowania. Harry od dzieciństwa ma ściśnięte żebra (można skłamać, że to efekt zderzenia) i talent aktorski do symulowania tysiąca innych dolegliwości podpowiedzianych przez Williego. Z pozoru płytkie, ale film genialnie ukazuje wojne ubezpieczyciela, który wytoczy najcięższe armaty, żeby tylko nie wypłacić odszkodowania, świetne gagi i cięte dialogi, najczęściej rozgrywające się w szpitalu (duet Lemon i Matthau, lepszego w tym gatunku nie będzie) i balansowanie głównego bohatera pomiędzy chęcią zdobycia pieniędzy a zwodzeniem zatroskanych bliskich i borykającego się z wyrzutami sumienia footballitę, który go potrącił.

Film zawsze wydawał mi się idealny, wykalkulowany a zarazem spontaniczny. Świetne zdjęcia, świetna gra aktorska, idealny scenariusz. Ale do końca merytorycznie nie jestem w stanie wytłumaczyć dlaczego ten film jest idealny. Ale jest. Bez wątpienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz